Mirt Moja przygoda, jeżeli chodzi o muzykę [śmiech] zaczęła się jeszcze w zeszłym wieku, więc trochę już czasu to robię i początki były wybitnie partyzanckie, bo tak naprawdę zaczynaliśmy ze znajomymi, wtedy jeszcze zespół się nazywał One Inch of Shadow. W liceum nie mieliśmy praktycznie w ogóle sprzętu, więc, mieliśmy na początku rozklekotane polskie gitary, powoli zbieraliśmy pierwsze efekty, które się oczywiście psuły, pamiętam radioodbiorniki, które nam służyły za wzmacniacze. Sprzęt był na tyle niepewny w tamtych czasach, ten z którego korzystaliśmy, że zdarzały nam się eksperymenty ze złomem, który był bardziej przewidywalny, jeżeli chodzi o działanie. Ale też to może trochę pokazuje, jak bardzo się na początku zmieniały nasze inspiracje, począwszy od postindustrialnych, ambientowych rzeczy po krautrockowe psychodelie. Momentami zahaczało to o bardziej awangardowe techno, o wszelką awangardę tak naprawdę. Potem w pewnym momencie, kiedy dysponowałem jakimikolwiek pieniędzmi, zacząłem skupować stary sprzęt, wszelkie vintage'owe syntezatory, które wtedy można było jeszcze kupić za naprawdę grosze i z tego urosła bardzo konkretna kolekcja. Na pewnym etapie zgłębiając historię syntezy dźwięku, dowiedziałem się o systemach modularnych, które oczywiście na początku były zupełnie poza jakimkolwiek zasięgiem, bo, zwłaszcza w Polsce, tego typu syntezatory były, powiedzmy, w Studiu Eksperymentalnym Polskiego Radia, ale raczej trudno było liczyć, że trafi się na Allegro albo gdzieś u kogoś w garażu. Ale sama ta fascynacja rosła i w momencie, kiedy rozpoczął się jakby ten revival modularny, cały boom euroracka, czyli formatu, który jest obecnie najpopularniejszy, jeżeli chodzi o syntezatory modularne, to dosyć szybko wsiąkłem na tyle w to, że postanowiłem sprzedać wszystkie te stare syntezatory i praktycznie wszystko, co mogło sfinansować kolejne moduły. Mało tego, najpierw z Marcinem Łojkiem, a potem jeszcze dołączyli kolejni znajomi, założyliśmy firmę XAOC Devices, w której sami robimy te moduły. To pokazuje, jak bardzo to zaczęło być dla nas ogólnie fascynujące w tamtym okresie. Tak naprawdę to jest już ponad 10 ostatnie lat, kiedy skupiam się na systemach modularnych, zarówno obecnie, jeżeli chodzi o moją pracę, jak i, powiedzmy, twórczość artystyczną. Obecnie doszedłem do etapu, że właściwie istnieją dwa trochę niezależne sposoby pracy z modularem, jeden właśnie na żywo, a drugi w studio i mam obecnie dwa niezależne, zupełnie inaczej zorganizowane systemy. Wynika to chyba głównie z tego, że w studio lubię wszystko składać z drobnych cegiełek i te patche są bardzo rozbudowane. Często kilka modułów zużywam, żeby zrobić jakiś absolutny drobiazg, co zupełnie nie miałoby sensu w sytuacji koncertowej, tym bardziej, że cała ta ściana nieraz jest spatchowana tylko po to, żebym nagrał jeden utwór, a w czasie koncertu potrzebuję zagrać kilka tracków. Oczywiście pewnie mógłbym to zrobić inaczej, ale finalnie na koncertach posiłkuję się dużą ilością samplowanego materiału, wykorzystuję więcej konkretnych sekwencji i to jest trochę mniej przypadkowe. Jeżeli chodzi o sekwencjonowanie tego w studiu, lubię wszelkie sekwencje budować z małych bloczków, które na siebie wpływają, a nie wklepywać ileś tam patternów i z nich tworzyć kolejne tracki. Wolę właśnie stworzyć taki organizm, który w różnych momentach się zaczyna zapętlać, wpada w jakieś atraktory, wykorzystywać to, nawet jeżeli potem gdzieś złapię jakiś fragment i to zapętlę, to lubię ten proces, w którym to jakoś samo się trochę destyluje. Wiadomo, że w studio pewne rzeczy dzieją się dużo wolniej, można spokojnie dochodzić do czegoś. Zupełnie inaczej jest na koncercie, stąd bardziej w przypadku koncertów jestem skupiony. Mam przygotowaną warstwę, która jest dosyć przewidywalna i polega po prostu głównie na przełączaniu kolejnych patternów, i do tego dochodzi warstwa efektów przez które mogę przetworzyć coś, dodatkowo jakieś loopery, które pozwalają mi zapętlić i też zdekonstruować jakieś fragmenty. Tutaj istnieje ta bardziej improwizowana warstwa, jeżeli chodzi o występy na żywo, przynajmniej ostatnio. Field recording, zwłaszcza na początku, był bardzo silnie powiązany z tym, co robię muzycznie. Ta muzyka też z drugiej strony bardzo szybko zaczęła być trochę wywiedziona z soundscape'u i nagrań terenowych. Tak naprawdę zaczęło się to w dosyć prozaiczny sposób, przynajmniej takie bardziej konkretne zainteresowanie moje, kiedy zaczynałem nagrywać solo i po prostu improwizowałem jakieś pierwsze tracki, miałem problem z zagraniem niczego nie słysząc, być może dlatego, że byłem przyzwyczajony do grania w zespole, więc zawsze ktoś grał i była jakaś interakcja. W momencie, kiedy robiłem to solo, tej interakcji brakowało, więc przy tych pierwszych trackach lubiłem po prostu słyszeć jakiś field recording nawet niekoniecznie po to, żeby grać do niego, tylko żeby nie słyszeć ciszy [śmiech] W ten sposób to dosyć silnie się przeplatało i cały czas nagrania terenowe istniały w ramach tej muzyki. Zwłaszcza w przypadku Brasil, gdzie nieraz mieliśmy jakieś bardziej, powiedziałbym, bardziej epickie pomysły [śmiech], podpieranie się tymi nagraniami było przydatne. Ale na pewnym etapie stwierdziłem, że właściwie, to było trochę takie naiwne mimo wszystko i zacząłem słuchać samych nagrań terenowych, zastanawiać się, w jaki sposób są zbudowane, tak naprawdę z poszczególnych dźwięków, i czy to można w jakiś ciekawszy sposób przełożyć i wykorzystać, a właściwie po prostu skorzystać, jako że nie miałem zielonego pojęcia, jak komponować muzykę, nie znałem żadnych akordów, do tej pory nie za bardzo znam i nie miałem pojęcia, jak się tworzy jakąkolwiek harmonię i zupełnie też nie interesowało mnie to, chciałem raczej tworzyć nagrania, które będą rodzajem rzeźby dźwiękowej czy czegoś takiego, będą po prostu właśnie rodzajem takiego abstrakcyjnego soundscape'u. Stąd wydało mi się bardzo naturalne szukanie tego właśnie w nagraniach terenowych i też zauważyłem, że naturalnie w taki sposób słuchałem często dźwięków, kiedy gdzieś byłem. Na łące wszelkie świerszcze, owady, składały się dla mnie w plany jak muzyka. Więc zacząłem to wykorzystywać i to jakby był, powiedzmy, drugi etap jeżeli chodzi o field recording i muzykę. W końcu podczas jednego z wakacyjnych wyjazdów postanowiliśmy wybrać się do Azji i tak naprawdę to był taki przełomowy moment, bo zderzenie z zupełnie obcym soundscape'm, sferą dźwiękową, to była dla mnie na tyle silna inspiracja, że stwierdziłem, że właściwie muszę też zacząć coś robić z field recordingiem stricte, którego nie będę traktował jako muzyki i po prostu warto te nagrania rejestrować i prezentować w nieprzetworzonej postaci, bo to stało się dla mnie bardzo, bardzo ciekawe. Wtedy też postanowiłem założyć Saamleng i wydać pierwsze płyty z nagraniami terenowymi. Najbardziej jestem zadowolony z jednej z ostatnich płyt właśnie z Azji, z Wietnamu - Tristes Tropiques, która jest już takim w pewnym momencie bardzo abstrakcyjnym dla mnie wewnętrznym dziennikiem podróży, ale bazującym właśnie na surrealistycznych często skojarzeniach i połączeniach, więc wydaje mi się, że jest to coś, co jest czymś zupełnie innym już, można to w zupełnie inny sposób też odbierać niż taki zwykły obraz jakiegoś miejsca, pomimo że nic tam nie jest przetworzone, to są tylko kolejne nagrania, to samo ich zestawienie, to, jakie są to nagrania, mam wrażenie, że właśnie tworzy to jakiś obraz emocji, które towarzyszyły tej podróży. To, co robię z Magdą, w jakiś sposób się przenika z moją solową twórczością. Bardzo często po prostu występujemy razem na żywo, więc w studiu Magda robi swoje rzeczy, ja robię swoje rzeczy, a na żywo często to owocuje tym, że występujemy we dwójkę. Trochę zaczęliśmy się interesować wideo robionym na modularze więc cztery ręce naprawdę się przydają w takich sytuacjach na żywo [śmiech] Oprócz tego jest właśnie Brasil, które obecnie, właściwie od początku, tworzę z Rafałem, ale ostatnio wróciliśmy jakby do tego trzonu czyli dwuosobowego składu. Od jakiegoś czasu powróciliśmy z nowymi projektami i jako duet wydaliśmy dwie płyty, jedna ostatnio ukazała się równolegle z moją solową nową płytą. W tym roku mam intensywny wrzesień premierowo, bo naraz dwa tytuły wyszły. Jeden to mój solowy Hiraeth, który właściwie powstał dosłownie w 10 dni kwarantanny. Nie ma nic wspólnego absolutnie z pandemią, poza tym, że miałem te 10 dni wolnych, dzięki temu mogłem się skupić rzeczywiście na tym i po prostu z tych kolejnych improwizacji każdego dnia udało mi się złożyć, mam nadzieję, sensowną, spójną całość. Jest to właśnie bardziej niż obarczona jakoś pandemicznym brzemieniem, płyta związana z tym, co w tamtym czasie działo się na granicy z Białorusią. W jakiś sposób się emocjonalnie to do tych wydarzeń, może nie odwołuje, ale po prostu mam wrażenie, że jest to jakoś obarczone emocjonalnie tym. Zależy mi jednak na tym, żeby nie było to komfortowe dla ludzi, którzy mają przekonania inne niż ja, zwłaszcza w obecnym świecie. Jeżeli chodzi o Brasil, to jest płyta, która trochę dłużej powstawała i te nagrania robiliśmy praktycznie od wydania Nasielska czyli... okej, nie pamiętam od kiedy, ale długo! [śmiech] Nie tak długo, jak Nasielsk, który prawie 10 lat powstawał w sumie wliczając w to jakieś przerwy, ale tutaj to trochę czasu nam zajęło. Też myślę, że ta płyta jest być może trochę jednak nietypowa, jest tam trochę nowych tropów w stosunku do tego, co robiliśmy wcześniej,też trochę dziwnie nam się nagrywało ze względu właśnie na Nasielsk, który długo powstawał, tam był dosyć jasny koncept określony. Trochę właściwie jest też w tym sensie powrót do tego, co robiliśmy kiedyś, bo pamiętam, że dosyć dłuższy czas nagrywaliśmy płytę Legionowo, gdzie też ten koncept był określony na wczesnym etapie i dosyć klarowny, a potem przy nagrywaniu kolejnej płyty odczuwaliśmy brak tego, bo nie mieliśmy już kolejnego tak dobrego pomysłu, który będzie to jakoś skupiał w całość. Chociaż tym razem wydaje mi się, że poszło nam dużo lepiej niż po Legionowie i ten nowy materiał, przyznam, że jestem z niego zadowolony i jest, wydaje mi się, bardzo fajny i też jakoś redefiniuje to, co robiliśmy wcześniej i mam nadzieję, że popycha to do przodu w jakiś sposób. Szczęśliwie dotarłem do tego etapu obecnie, na którym nie mam zbyt wielu kolejnych planów, więc mogę je dopiero sobie zbierać i tworzyć.